Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 138.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   130   —

— Mój drogi, nie mijam się w tem twierdzeniu tak dalece z prawdą...
— Co? jak mówisz?...
— Naturalnie. Zaufanie miał do nas, kiedy mi wszystko o sobie i wozie swoim opowiadał. A przyjaźń... Cóż to jest przyjaźń? Kiedy jeden człowiek życzy dobrze drugiemu. Największem dobrem człowieka jest prawda jego życia. Zaś cała działalność nasza była właśnie ku temu zwrócona, aby Zwycięzcę wywieść z błędu o rzekomo ziemskiem jego pochodzeniu, a więc życzyliśmy mu dobrze, czyli...
— Oszalałeś; przecież Marek naprawdę z ziemi do nas przybył! — przerwał Mataret, tamując bystry potok słów nauczyciela.
Ten się żachnął.
— Ciężko myślisz, jak zawsze. To cóż, że z ziemi przybył? Choćby nawet i ze słońca! Myśmy nie mieli obowiązku wiedzieć o tem zgóry. Najlepiej, abyś ty milczał zawsze, a mnie mówić pozwolił.
— Będziesz łgał znowu o przyjaźni...
— To nie jest łgarstwo, mówiłem. Jesteśmy w takiem położeniu, w jakiem mogą być tylko jego najszczersi przyjaciele. Przyjechaliśmy na ziemię w jego wozie i prosto od niego, a więc niejako w jego poselstwie. A stąd wniosek, że musieliśmy być jego przyjaciółmi. Czasem skutki wyrokują o przyczynach. Nie krzyw się, ja mówię poważnie. Być może, że sami nie wiedzieliśmy wprzód o tej przyjaźni.
Mataret splunął i zeskoczył ze stołu.
— Nie chcę się mieszać do tego wszystkiego. Rób sobie, jak ci się podoba, ja ręce umywam.
— Otóż tego pragnę tylko, abyś mi nie przeszkadzał. Dam sobie radę. Gdyby nie moje energiczne wystąpienie wobec tego starego bałwana, który nas wodził na sznurku, bylibyśmy dziś może w jakiej klatce znowu siedzieli, a tak — dzięki mnie — widzisz, jak nas szanować zaczynają! Zobaczysz, że wkrótce będziemy