Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 134.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   126   —

łańcuch, który szarpiąc go i raniąc, tem silniej do niej przykuje. Wpatrzyła się weń szeroko rozwartemi oczyma; na ustach zaigrał jej uśmiech, z jakim snać niegdyś damy rzymskie słuchały jęku mordowanych niewolników na arenie.
— On jeden mnie zna — mówiła — on, twój przyjaciel! On jeden w całym wszechświecie wie, jakie są moje pocałunki, jak pierś moja pachnie, jak pieścić umieją me dłonie. I niema go już tutaj na ziemi. Tam, na księżyc, tam, między gwiazdy, na niebo szerokie i błękitne uniósł tajemnicę mojej miłości, która kogo innego zabićby mogła rozkoszą niewysłowioną... Nie wierzysz? Zapytaj go, kiedy powróci tu do mnie... On ci powie — wszak ty jesteś jego przyjaciel i mój przyjaciel szlachetny, jedyny, który nie chce niczego...
Zatoczył się jak pijany.
— Azo!!...
Za ścianą zakotłowało się naraz od niespodziewanych śmiechów. Słychać było tupanie nóg biegającej służby, piskliwe głosy chłopców hotelowych i bas marszałka, starającego się napróżno zamęt uciszyć.
Jacek nie zważał na to wszystko. Wpatrzony w śpiewaczkę żuł jakiś wyraz w ustach...
Aza jednak na odgłos rozgwaru poskoczyła żywo ku drzwiom, a gdy jej się zdawało, że w zgiełku głos pana Benedykta odróżnia, otwarła je naoścież.
Widok, jaki ją uderzył, był zaiste jedyny. W przedpokoju, służbą natłoczonym, stał pan Benedykt, broniąc się jedną ręką jakiemuś maleńkiemu człowieczkowi o rozczochranej głowie, który, jak kot na piersi jego uczepiony, piąstką go po twarzy okładał. W drugiej ręce zacny emeryt trzymał sznurek uwiązany do nogi innego karzełka, usiłującego napróżno słowem i giestami powstrzymać gniew swego towarzysza. Służba była bezradna, bo co który wyciągnął rękę, by rozwścieczonego karła pochwycić, pan Benedykt krzyczał zawzięcie:
— Precz! nie róbcie mu nic złego; to dla pani Azy...