Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 084.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   76   —

— Jak najlepszy lokaj w Old-Great-Cataract-Palace, który zresztą jest moim przyjacielem i może poświadczyć...
— Ile chcesz za tych małpo-ludzi?
— O, panie, gdybym trud mój chciał obliczyć...
— Mów, tylko prędko.
Hafid wymienił jakąś sumę i po półgodzinnym targu zgodził się odstąpić swą zdobycz za dziesiątą część żądanej początkowo ceny. Pan Benedykt zapłacił a Arab schował przedewszystkiem pieniądze w zanadrze, poczem, przygotowawszy dwie pętle z powroza, otworzył klatkę i zaczął łapać wystraszonych Księżyczan. Wreszcie udało mu się to. Uwiązał każdemu postronek do nogi i wysadziwszy ich na ziemię, wetknął końce w rękę pana Benedykta.
— Niech cię Bóg błogosławi, panie! — rzekł, zabierając się do odejścia.
— Czekaj, czekaj! Przecież ja ich tak nie powiodę! Musisz mi ich zanieść do hotelu.
Hafid potrząsł głową.
— O tem nie było mowy, panie! Ja nie mam już czasu.
To mówiąc, popędził osła i zniknął w tłumie, rad, że się pozbył za dobry grosz niebezpiecznego nabytku.
Zgraja ulicznej gawiedzi otoczyła zakłopotanego pana Benedykta. Nie wiedział on, co począć. Nagabywano zewsząd karlików, zalęknionych znów niepewnością swego losu i śmiano się, gdy ich nowy właściciel kijem groził napastnikom. Rozpoczęła się naokoło gonitwa, wśród której niepodobna się było naprzód posunąć.
Pan Benedykt po pewnym czasie, nie mogąc sobie dać rady, zaczął obiecywać obskakującym go wyrostkom dobry napiwek, byle mu tylko potworków do hotelu zawiedli. Ale ci — rozbawieni — udawali, że się ich boją i uciekali z krzykiem, gdy tylko któremu z nich chciał wetknąć postronki w rękę.
Rad nierad tedy ruszył ku hotelowi, wiodąc sam owych