Strona:PL Jan Chryzostom Pasek-Pamiętniki (1929) 302.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Domyśliłem się jednak, że na żołwiu jadą, będąc ordynansowi i nazbyt posłuszni. Aż trzeciego dnia po mnie przyjechał wachmistrz samotrzeć, quidem[1] to pisać gospod; postrzegszy ich z daleka, kazałem wrot przywrzeć, żeby o mnie nie wiedzieli. Zajechali do burmistrza; fukają, powiedając, że 100 koni pod chorągwią; pokazują krolewski list, mnie dany, gdzie piszą, że »dajemy pod komendę jego ludzi«, a nie specyfikują, jak wiele. Mieszczanie w zgodę, bo też o nich już od tygodnia słyszeli, że się włoczyli po wioskach; pozwolili im złotych 70, piwa beczkę, chleba, mięsa etc. Kazałem tedy gospodarzowi pilnować, kiedy już będą liczyć piniądze, i dawać sobie znać. Wskok tedy zawinęli się, już prowiant na saniach, bo miał minąć miasto, wstydząc się za swoje wojsko. Tu też piniądze mieszczanie składają, a on na drugim końcu stoła pisze do mnie, dając o sobie wiadomość, ktorą tam miał zostawić u burmistrza — a ja we drzwi. Obaczywszy mię, do czapek. Patrzą tedy mieszczanie, dziwują się, już mię tu trzeci dzień w mieście widzą: co to jest? Pytam ja tedy: »Co to za piniądze liczą?« Odpowie: »Nam też to na podkowy pp. mieszczanie ofiarowali z łaski«. Mieszcza[nie] nic nie mowią, a myślą, że to zła taka łaska, kiedy komu obuchem do karku przymierzą. Pytam burmistrza: »Na coście się zgodzili?« Powieda, że »na 70 złotych, piwa beczka, chleba, mięsa; oto już prowiant stoi na saniach«. Dopiero rzekę: Prowiant nasz, piniądze wasze — scho-

  1. niby