Strona:PL JI Kraszewski Jeden z tysiąca from Ziarno 1889 No 03 1.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
JEDEN Z TYSIĄCA.
przez
Józefa Ignacego Kraszewskiego.
(Dalszy ciąg.)

Przyzwyczajono się widzieć mnie na ławie u ściany, spokojnie i pokornie znoszącego zapomnienie... Niekiedy biuralista popatrzał na mnie, jakby badając, czy już dostatecznie skruszony jestem i upokorzony, a potem znów zapominać się zdawał o mnie.
Jednego nareszcie poranku stanął przedemną i spytał:
— Cóż? myślisz waćpan otrzymać miejsce? hę? wszak widzisz, że się na to nie zanosi?...
— Czekałem choćby odmówienia — rzekłem...
— Tak! ja waćpanu nie odmawiam... ale jaki z waćpana nauczyciel będzie, kiedy nic nie rozumiesz... przecież tak się miejsca nie otrzymuje... niewiedzieć jak i co...“
Kancelarya się uśmiechnęła, ja, przyznaję się, nie rozumiałem, bom zrozumieć nie chciał.
On splunął, potarł ręce popatrzył i odszedł... słyszałem, że coś szepta do swoich, ale tegoż dnia wyprawił mnie z papierem już do innego oddziału dla dopełnienia formalności, których ilość niezmierną miałem jeszcze do przebrnienia.
Rozpoczęły się pielgrzymki nasze od drzwi do drzwi, od stołu do stołu dla pozbierania potrzebnych podpisów, latania po mieście pieszo, ale już z niejaką nadzieją. Jeszcze by się to było może i cierpiało nie wiem jak długo, gdybym jednego poobiedzia uznojony, powracając z exkursyi tych, nie spotkał dziwnym wypadkiem wielkiego człowieka, który z Lolą wraca z przechadzki.
Przechodziłem tak szczęśliwie koło niego, że promień oczów padł na mnie, poczciwa Lola przybiegła, powąchała mnie i pokręciła ogone mna znak, że sobie przypomniała naszą znajomość, jam się ukłonił, a on przystanąwszy, palcem na mnie kiwnąć raczył. Przystąpiłem. — A cóż, — pytał mnie, masz już miejsce?
— Jeszcze nie... ale...
— Jakto, dotąd? dlaczegoż.
— Pomocnik odesłał mnie do sekretarza, pan sekretarz do biuralisty, ostatni wysłał mnie zbierać potrzebne papiery.
Mąż wielki począł się rozpytywać pilno, namarszczył się, pokiwał głową, ruszył ramionami i byłby może wyrzekł cóś stanowczego, gdyby w tej chwili Lola nie poleciała zbyt daleko z psem sobie nie zakomenderowanym i zupełnie nieznajomym, którego ruchy i obejście się nie dowodziły zbyt dobrego wychowania; niebezpieczeństwo ulubienicy zniewoliło wielkiego człowieka do zapomnienia o mnie: poczęliśmy viribus unitis wołać Loli, a ja pospiesznie po nią pobiegłszy odpędziłem natręta.

(Dalszy ciąg nastąpi).