Strona:PL JI Kraszewski Dawisona pierwsze lata w zawodzie dramatycznym Gazeta Warszawska 1888 No213 2C.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

choć jeszcze się mylił, miał nadzieję, (on, który się zarzekał nigdy nie znać fsuflera) tym razem wybrnąć jakoś z jego pomocą. Nadeszła fatalna godzina przedstawienia, ubrał się, wyszedł, szło dosyć dobrze. Sufler go w istocie ratował. Spodziewał się, że tak pójdzie do końca. Wprawdzie w niektórych miejscach swemi słowy wypełniał co mu brakło w pamięci, zawsze jednak szczęśliwie.
Jednak za drugiém wyjściem zaczął się plątać, następowała dosyć długa i piękna tyrada, najwdzięczniejszy ustęp z całéj roli. Dawison myli się, chce poprawić, miesza, plącze, mówi bez ładu, bez sensu, nakoniec słowa bez myśli, czcze jakieś niedorzeczne frazy; zatrzymuje się, aby dosłyszeć sufflera, ten szepcze, podnosi głos, krzyczy tak, że cała publiczność go słyszy, nic nie pomaga, on jeden pochwycić nie może słów jego. Próbował mówić coś jeszcze, w tém publiczność szemrać i mruczeć zaczyna. Sykanie! okropne sykanie! Dawison odchodzi prawie od zmysłów.
Dobrzańska, która z nim grała, zaczyna mówić; to go nareszcie ocaliło; wybrnął i do końca bez nowego przypadku dociągnął nieszczęsną rolę.
Na człowieku tak wraźliwym i dbałym o swą sławę, wypadek ten zrobił najokropniejsze wrażenie. Wychodząc, jak powiada, nie mógł oczu podnieść na nikogo — zdawało mu się, że jego hańba stoi wypisana na zakrwawioném czole. Przeklinał, że się podjął roli.
Za kulisami poczciwy jakiś statysta szepcze mu pełnym politowania głosem, dźwięczącym jak szyderstwo: — A! proszę pana! słowo honoru, pańskie nieszczęście tak mnie martwi, jakby mnie samego dotknęło.
Tego jeszcze nie dostawało! Ukrywając się od oczu ludzkich, wybiegł sam jeden do Sas-