Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 60 Ł 4.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tego chwilowego zapału do teatru serio brać nie potrzeba, że w głębi tkwić musi coś innego, niezrozumiałego, i że się to wszystko rozchwieje i spełznie na niczém.
Bardzo zręcznie starała się o to hrabina Idalia, aby Pawłowicza miała na cztery oczy i mogła go wybadać.
Badanie to prowadzone było z całém staraniem sędziego śledczego, który nie chce dać poznać, iż nim jest.
Lutka naiwność i prostota do pewnego stopnia ułatwiała to, lecz Pawłowicz pamiętał zawsze, że się nie powinien był zdradzić z pochodzeniem swém dziecka znalezionego na ulicy. Nadto go to upokarzało.
W piérwszych dniach po zrobieniu znajomości hrabina dowiedziała się, co ją najmniéj obchodziło, biografii ojca Pawłowicza, nasłuchała się pochwał matki Salusi, wspomnień dzieciństwa, szczegółów domowych i t. p., lecz najmniejszego śladu nie odkryła, ażeby ów Lutek, tak do jéj męża podobny, mógł być jéj synem.
Przyprowadzało ją to niemal do rozpaczy. Im bliżéj poznawała Lutka, tém mocniéj upierała się w przekonaniu, że był tym, którego szukała, a hrabia Witold śmiał się z niéj, bo poprzéć téj wizyi nie było czém.
Jednego wieczora prawie rozpaczliwą przedsięwzięła próbę; nie mogła już wytrzymać dłużéj.
Niezmiernie czułą się dnia tego okazując dla Lutka, siadła przy nim i z uśmiechem poczęła:
— Wiész pan, dlaczego ja się nim tak mocno interesuję?... nie dla samego talentu jego... Pan mi niesłychanie, straszliwie przypominasz straconego syna. Jest to okropna przygoda mojego życia, o któréj ja nie mówię nigdy, przed nikim, ale przed panem jéj zataić nie mogę. Jesteś w tym samym wieku, w którymby był mój Maks, i tak do jego ojca podobny.
Działo się to wieczorem, w salonie był mrok, a Lutek szczęściem siedział tyłem obrócony do okna, hrabina nie mogła dostrzedz, że się zarumienił i na bardzo krótką chwilę odrętwiał.
Za cud prawdziwy poczytywać było można, iż się nie zdradził, ale od tak dawna krył w sobie tajemnicę, gotował się niejako do wypadku, w którym ona może stanąć przeciwko niemu, iż niewiele czasu potrzebował do odzyskania mocy nad sobą.
Matusia Pawłowiczowa ze słodkim uśmiechem swym przyszła mu na pamięć, a prawdziwa matka, która w nim wprzódy już obudzała obawę, teraz wstręt jakiś wzbudziła.
Spojrzał na nią i w duszy się wzdrygnął. Nic go z nią nie łączyło oprócz gniewu, jaki oddawna żarzył się ku niéj w jego piersi.
Hrabina Idalia napróżno czekała na odpowiedź, Lutek milczał i dodał tylko zimno w końcu:
— A! jakaż to straszna historya.
— Pan jesteś żywym obrazem mojego dziecka — dodała hrabina.
Pawłowicz spuścił oczy.
— Ale jakże się to stać mogło — odezwał się — ażeby matka straciła dziecię? Gwałt chyba wyrwać je musiał pani. Ja wiem, że moja droga matusia prędzéjby życie straciła, niż sobie mnie dozwoliła odebrać.
Zarumieniła się hrabina.
— A! — zawołała — jam niewinna! byłam oszukaną... zbieg nadzwyczajnych okoliczności. Napróżno potém szukałam śladów, jeździłam, śledziłam... Maks mój na wieki stracony!
Chusteczkę przyłożyła do oczu. Łzy z nich płynęły w istocie, choć im kłamstwo towarzyszyło.
Uczyniona próba przekonała ją o tém przynajmniéj, że Lutek nie pamiętał wypadku, lub że nie był jéj synem.
A tymczasem podobieństwo, głos i upór jéj serca zdawały się za tém przemawiać, iż się nie myliła.
Pawłowicz jak tylko mógł najprędzéj dnia tego wyniósł się z pałacu Strzeleckich. Był tak przestraszony, wzruszony, iż nie wiedział już co mówił, i Olesia go razy kilka upomniała, że