Strona:PL JI Kraszewski A toż nie bajka from Kurjer Codzienny 1888 No 268.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W tym samym wieku co on we dworze był panicz.
Ale między pańskiem dzieckiem, a psim pastuchem, przepaść cała. Panicz się mu przypatrywał zdala, a on paniczowi... Czasem jaśnie wielmożne dziecko pokazało mu język albo figę, co Dzióbek brał z dobrej strony i śmiał się...
Jednego razu panicz się bawił na trawie w dziedzińcu, gdy nagle zaczęto wołać:
— Pies! wściekły pies!
Psi pastuszek, który się nie lękał żadnego psa, wyleciał z kuchni z rożnem w ręku. Wściekłe psisko już się miało rzucić na panicza bezbronnego, gdy Dzióbek rożen mu wpakował w gardło i przebił. Ludzie z kijmi dopadli i domordowali.
Sama pani, która z ganku patrzała, natychmiast kazała go pomywaczce przyprowazdić do siebie. Przyszedł Dzióbek winowajca, jak stał, boso, brudny, nieuczesany. Pani i pan naradzali się nad wynagrodzeniem chłopca, który paniczowi życie ocalił. Po długich naradach, oddano go do dyrektora do miasteczka.
Dyrektor, który miał rodzaj szkółki prywatnej, zwał się Poręba, dawano mu tytuł bakałarza, chodził w kapocie długiej, z głową podgoloną, z wąsem podstrzyżonym, chłopców powierzonych mu ćwiczył literalnie, bo więcej z dyscypliną się znali niż z książką. A ponieważ ogród warzywny miał obszerny, po całych dniach młodzież do pracy się wdrażała na jego zagonach. Tembardziej eks-pomywacz, kuchta, psi pastuch, musiał za innych się wysługiwać.
Poręba nazywał go po imieniu. — Ty wisus! — często kręcił go za ucho, grzmocił w plecy, a w ekstra-ordynaryjnych razach dyscypliną okładał. Ponieważ postępu w nauce, przy pleniu i kopaniu w ogrodzie, wielkiego być nie mogło, składano to na słabe zdolności młodzieńca.
Dzióbek wyrósł na cienki badyl. Chudy był, twarz miał pociągłą, ręce duże, kości grube, a choć piękny, uchowaj Boże, nie był, ludziom też wstrętliwym się nie widział. I owszem lgnęli do niego.
Szczególniej u towarzyszów męczeństwa miłość miał wielką, gdyż na swoją twardą skórę brał ochotnie plagi cudze i przyznawał się do win cudzych, nie przywiązując zbytniej wagi do dziesięciu a nawet piętnastu razów.
Z nauką zaś było tak, że gdy się czytać i pisać nauczył, najczęściej czasu urzędowej lekcji patyki strugał, a potem się zaszywszy w kąt z książką sam się licho wie, czego uczył. U Poręby na strychu była skrzynia niezamykana, w której od dawna myszy gniazda sobie słały, pełna książek. Dzióbek je wyciągał i ślęczał nad niemi. W początku nie rozumiał nic, potem mało, dalej trochę, w końcu i wcale sporo, jak na takiego biedaka.
Poręba jeżeli go nie nazywał wisusem, to go zwał — osłem. Ustalonem było zdanie, iż z niego nic a nic być nie może. Raz duchowny jakiś, prałat, odwiedzał szkółkę, przyszło do rodzaju egzaminu. Księdza wzrost piękny Dzióbka uderzył, zadał mu pytanie, ale dosyć trudne.
Poręba zrobił minę taką desperacką, że się uczniowie tuląc pod ławki śmiać poczęli. Tymczasem głosem czystym, śmiało Dzióbek odpowiedź dał — wyśmienitą. Poręba osłupiał...
Prałat ucieszony, dalej egzaminował. Stał się cud... Dzióbek się ani razu nie zaciął i takie rzeczy powiadał, że nauczyciel za głowę się brał, nie wiedząc i pojąć nie mogąc zkąd się ich u licha nauczył.
Prałat złożył powinszowanie panu Porębie. Dziobka obdarzył obrazkiem i pojechał. Ale na tem nie koniec, bakałarz zły był, ledwie dyszał. Natychmiast powołano winowajcę.
— A to tak! — krzyknął Poręba — taki to uczeń z waszeci! Jak ze mną to gadać nie raczysz, a potajemnie, nurkiem smokczesz sobie po kątach naukę, durnia udając... Tego ja nie zniosę, nie zniosę.
Dzióbek stał i patrzył się na końce podartych butów, nie odpowiadając. Poręba się wyzłościł, wyprychał, złagodniał i zrobił później korepetytorem — ale nie zmienił swojego zdania, że to jest człowiek ponury i niebezpieczny. O! o!
Przyczyniło się i to do opinji niedobrej o Dzióbku, że miał konszachty ze zwierzętami, wróble karmił, hodował łasice, miał dwie zielone jaszczurki, które pod pachą nosił i z myszami się znał zapanbrat.
— To jest paskudna natura — mówił Poręba — Kto jego wie, czarownik może! Niewiadomego pochodzenia, z wilkołaków gotów być, albo co!...