Strona:PL JI Kraszewski Świetna partya 1.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ŚWIETNA PARTYA.
OPOWIEDZIAŁ
J. I. KRASZEWSKI.

Był czas, gdy to dziś wyelegantowane a opustoszałe Drezno, ściągało do siebie tłumy cudzoziemców. Raz wyrobiona sława trwa i utrzymuje się długo, a stolica Saksonii miała za sobą naprzód owe skarby sztuki — nieporównaną galeryę z Sykstyńską Madonną, gabinety — Grüne Gewëlbe, potem uroczą Szwajcaryę saską w sąsiedztwie, na ostatek uzurpowaną reputacyę taniego i wygodnego życia.
Był czas, w istocie, gdy Drezno, pod względem sztuki, w Niemczech celowało swemi zbiorami, a nawet ruch artystyczny był tu dosyć żywy.
Co się tyczy Szwajcaryi, która nie ma najmniejszego podobieństwa do kraju tego nazwiska, a jest dosyć monotonną — mogła się ona podobać i można było spędzić w niej czas jakiś w lecie. Zdrowo być mogło i przyjemnie, ale tych malowniczych parowów nie należało Szwajcaryą nazywać.
Reszta przymiotów, Dreznu przyznawanych, należała do podań i plotek niczem nie usprawiedliwionych; raz jednak w obieg puszczone — utrzymywały się.
Zwolna dopiero i stopniowo przekonywać się zaczęto, że wiele w tem, co o Dreznie powiadano, było przesadzonego.
Okoliczności też zewnętrzne wpływały wiele na metamorfozę, jaka się tu dokonała. Berlin urósł do rozmiarów jednej z największych stolic europejskich, galerye jego i muzea stanęły na równi z drezdeńskiemi, artystyczne życie przeniosło się do Monachium, do Düsseldorfu, do Wiednia.
Drezno zaczęło być co raz droższem, bo wiele wydawało na przyozdabianie się, którem sądziło, iż siłę atrakcyjną odzyska, a magistrat nakładał z tego powodu co raz nowe podatki.
Cudzoziemców też pociągnięto do opłat, nawet od dochodów. Wszystko to życie czyniło ciężkiem, kosztownem i nie zbyt przytem wygodnem. Cudzoziemcy rozproszyli się, szukając sobie miejsc, w którychby czas mogli spędzić przyjemnie i nie drogo. Wiesbaden wzrósł kosztem Drezna.
Dziś prześliczne ogródki, wspaniałe i kunsztowne wodotryski, ogromne, szerokie, pałacami ostawione ulice, cały przepych, na jaki się tu zdobyto — nie pociągają już tak bardzo. Pustkami stoi miasto, a jeśli ściąga, to chyba oszczędnych inwalidów, urzędników i wojskowych, którym tu zaciszno i znośnie.
Wszystkie corsa, bale dworskie, zabawy, loterye w przepysznych ogrodach — nie mają już siły przyciągającej. Mimowoli narzuca się porównanie galeryi z berlińską, co raz się zbogacającą, bo co się tyczy glyptoteki Drezno ani może pomyśleć aby walczyć o lepszą z pergameńskiemi i olimpijskiemi zabytkami.
Tak w oczach naszych dokonała się zupełna metamorfoza.
Dzisiaj już nic a nic nie pociąga. Mieszkają ci, co muszą — dla przyjemności nikt.
Napływ cudzoziemców jest nieskończenie mniejszy w ogóle. Przybywają oni tu, aby miasto obejrzeć, bawią po hotelach czas krótki, ale nikt już prawie nie obiera Drezna za miejsce wytchnienia i spoczynku dłuższego.
Wcale inaczej wyglądało Drezno w tych czasach, gdy jeszcze było europejską willegiaturą upodobaną, ulubionem schronieniem, zasianem wspomnieniami.
Daleko mniej wytwornie i ozdobnie przedstawiały się naówczas place, ogródki i całe ulice, dziś wspaniale zabudowane — ale ruch i życie były wielkie.
Rodziny bardzo zamożne, często złożone z osób kilku, ze służbą, naszym obyczajem liczną, zasiadały tu na całe lata, pod pozorem wychowywania dzieci, wydoskonalenia ich w talentach i t. p. Sława dwóch z kolei doktorów, Carusa i Waltera, sprowadzała też wielu pacyentów.
Na owej sławnej brühlowskiej terasie, która dziś ledwie dysze, co dzień się tłumy zbiegały na koncerta, a towarzystwo było wielce dystyngowane.