Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Tomko Prawdzic 076.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie lepiejże było, w cichości co Bóg dał używać, kochać i w niebo patrzeć — Jestli to fałsz i zmyślenie?
— A! ty mnie nierozumiesz Małgosiu!
— Może. — Głową, nie, a sercem jeśli nie pojąc czemużbym się domyśleć nie mogła?
— Co mówisz jestto szczęście tylko — odparł Tomko, ale nie prawda. Czemuż są szczęścia inne, czemu jest ich tyle? Więc to, które posiadamy nie jest wyłącznie prawdziwe?
— Juściż to nie jest niebo — odparła dziewczyna, tam tylko jedno będzie szczęście dla wszystkich —
— Tam! tam! czemuż zrozumieć nie można tego co nas otacza?
— Zachcieliście, toć próba tylko! toć żywot znoju i pokuty, a gdy przy nich zaświta nam słoneczko na chwilę, wiatr nas orzeźwi, czyż nie dosyć?
— Bądź zdrowa Małgosiu!
— Idziesz więc?
— Muszę.
— A! bywajże zdrów. Wróciwszy pójdę do rodziców waszych i będę się starała ich pocieszyć w samotności, w opuszczeniu. Nie masz serca że nas tak porzucasz! o nie masz ty serca.
Tomko stał nieporuszony. — Niech ci Bóg przebaczy rzekła ze łzami dziewczyna; my za ciebie modlić się będziemy; daj Boże byś powróciwszy nie był już niezdolny do naszego szczęścia i nie pogardzał nami, żeby ci duszno tęskno, smutno ze staremi przyjaciołmi nie było.