Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 189.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czytać począł, które ks. Paweł cicho za nim powtarzał. Stary Dziekan nie mógł od tego nowego dlań widoku oczów odwrócić. Nie znał Biskupa tak usposobionym do skruchy i pokuty.
Niektóre wiersze psalmów kazał sobie powtarzać, bo mu mocniej do serca przypadały... Jęczał i wzdychał. Do późnej nocy siedzieli tak na modlitwie.
Gdy nazajutrz Dziekan, nic nie sprawiwszy, do odjazdu się sposobił, rzekł mu ks. Paweł żegnając się z nim.
— Proszę was, powiedźcie tam we dworze, niech starego mojego psa Pogońca, dobrze karmią. Zasłużył on na to. On stary i ja, nie pójdziemy już w las ze sobą, ale niech głodu nie cierpi.
Ta czułość dla psa, gdy Biskup nigdy jej nie okazywał nawet dla ludzi, — jeszcze raz wprawiła w zdumienie ks. Wojciecha. Nie poznawał człowieka.
W progu dorzucił żegnając się z nim.
— Jeźli żyw, pozdrówcie odemnie O. Serafina u.[1] św. Franciszka.
Mąż jest święty.
Drzwi się zamknęły. Płynęło w tem więzieniu życie prawie klasztornym trybem.

Kaczor, który na pociechę pił, a podpiwszy czuł się w obowiązku przychodzić Biskupa rozrywać, znajdował go głuchym i obojętnym. Często nawet odprawiał go, okazując niesmak i wstręt.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; zbędna kropka.