Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 162.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Postawił na swem, lecz teraz, gdy lada chwila zaskwierczyć miał ogień, na który on skazał miasto, gdy tylko co w oknach nie zaświeciła łuna pożarna — serce namiętnością zburzone, ściskało mu się uczuciem dziwnem. —
Żałował prawie, że tego zapragnął i że się to dokonać miało.
Siedział oparty na dłoni obrzękłej, zły i zachmurzony, drgając na najmniejszy szmer, który od ulicy dochodził. Złe jakieś przeczucia i myśli zawładły nim. Zwyciężca nie czuł się jeszcze u celu. Znał Leszka.
Lekko go sobie cenił jako męża w radzie, ale jako wojaka nie pokonanego lękał się. Tu na oręż i siłę szło wszystko.
Kumany i Węgrowie mogli się ściągnąć tłumami — a ziemianie na pierwszy postrach spustoszenia i pomsty, księcia Konrada opuścić.
Mrok się zwolna po izbie rozpościerał. Z kilku otwartych okien wpadało do niej światło coraz słabsze uchodzącego dnia.
W kątach i załamach izby już nic dojrzeć nie było można.
Sprzęty i ściany zlewały się w jedną ciemność, w szare mroki.
Na mieście wrzawę daleką słychać było, której znaczenie dobrze ks. Paweł rozumiał.
Niekiedy wśród niej głośniejszy wykrzyk brzmiał jak wyrok zagłady.