Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 080.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mało kto weźmie dziewkę, — odparł — to ją już za to ma całe życie trzymać!
— A! ma! — zawołała gwałtownie Bieta — albo ją trzymać lub zabić! Niech że zabije albo zabić każe...
Wierzeja stał, słuchał i w głowie mu się to niemogło pomieścić. — Burczał, prychał zanim sie[1] zebrał na odpowiedź.
— Niech tam sobie będzie co chce — zawołał — jak Biskup cię zobaczy, a zagniewa się, ja cię spławić każę i pójdziesz na dno!
Bieta ramionami ruszyła, popatrzała nań, i po chwilce sparła się o płot znowu, przygarbiła, ręce założyła na piersi, nogę zakręciła na nogę, spuściła głowę, zdawała się zapominać, że stał przed nią jeszcze.
Potem rękę jedną spuściwszy, zaczęła trawę szczypać koło siebie, zrywać kwiatki i brać je do ust. Żuła je i wypluwała.
Bawiła się nieprzytomna jak dziecię. Stary stał i patrzał. Ten spokój niewiasty śmiercią zagrożonej, przejmował go jeźli nie strachem to ciekawością.
Sądził, że miała nie spełna rozumu.
Dawszy się jej trochę liśćmi zabawić, gdy już odchodzić miał, dodał jeszcze.
— Patrzajże!

Bieta podniosła oczy, uśmiechnęła się, spuściła je i znowu trawę skubała. Straszna była w tym

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – się.