Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 2 221.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szło tak wszystko raźno i dobrze, gdy gość siedzący na kamieniu, po izbie ciemnej wodząc oczyma, teraz, gdy lepiej już widział w tych mrokach, spostrzegł naprzeciw siebie stojącego kogoś i drgnął jakby rażony.
Z drugiej strony ogniska, z po za dymu spoglądała nań twarz blada, uśmiechem skrzywiona, niby znana a nieznajoma...
Zdawał się to być młody człowiek, choć twarz miał zmęczoną i starą. Czarne oczy ogromne wlepiał w siedzącego śmiało i groźnie, a uśmiech złośliwy dzierzgał mu usta.
Nieznajomy ten zmięszany był z czeladzią i jakby do niej należał odziany, Biskup raz i drugi spojrzał nań, zawsze oczy jego znajdując wlepione w siebie..
Wzrok ten — był jakby mu znany. Postać z za dymu krzywiąc się, wyzywając, patrzała nań ciągle...
Nie mogąc wytrzymać jej wzroku, poruszył się z kamienia.
— Kończmy! proszę! — odezwał się żywo do młodego Kunigasa. — Grzywny zapłacim gdy staniecie gotowi. Możecie przybyć po nie do mnie...
To mówiąc po cichu coś jeszcze do ucha dokończył Kunigasowi, i niespokojny za ogień patrząc na czarne szyderskie oczy, zapytał go, nieznacznie w stronę ich wskazując...
— Kto tam stoi?