Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 2 148.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyszedł sobie ztąd, pokłonił się i powrócił na dwór milcząc.
— Mylicie się, na Boga, nie znacie mnie — krzyknął głos podnosząc i porywając się z siedzenia — nie znacie mnie. Ziemianin jestem, rodzic tuteczny, ksiądz, Biskup, sługa Boży, nie żaden książęcy... nie przebaczę sponiewierania! Nie... pomstę za nie mieć muszę.
— Na kimże jej szukać chcecie? — odparł spokojnie Dzierżykraj.
— Na wszystkich winnych! — zawołał Biskup. — Na Toporczykach, na Bolesławie, na Leszku! nie przebaczę nikomu...
Walter pokornie zbliżył się doń z uniżonością i począł go w rękę i suknię całować.
— Ojcze kochany! ojcze kochany! bez gniewu... zmiłujcie się...
— Jako, bez gniewu? — przerwał Paweł. — Toć gniew święty. Ujmuję się nie za siebie, ale za wszystkich sług Bożych.
Tak namiętnie rozpoczęta rozmowa, do niczego doprowadzić nie mogła. Dzierżykraj ustąpił nieco nie tracąc powagi ani spokoju, zwrócił się ku oknu, zaczął niem wyglądać, jakby rozmowy prowadzić nie chciał, czekając aż się Biskup wyburzy.
Z tej chwili skorzystał Walter i tajemnie po cichu, coś zaczął szeptać Pawłowi, który słuchał