Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 2 084.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nawistnemi Toporczykami, którzy naumyślnie może mu się nastręczyli, wtargnął do komnat księcia tak gniewny, iż Bolesław zląkł się groźnego oblicza...
Nigdy Paweł nie szczędził księcia, ani mu okazywał powolności. Jako Pasterz i duchowny czuł mu się równym, nie lękał się go wcale, wiedział, że świecka władza nie może nad nim nic, a znał nadto Bolesława, by go o myśl tę nawet posądzał. Bywały naówczas przykłady targnięcia się panujących na duchownych, lecz zawsze oni pokutować za to musieli, Rzym bowiem bronił sługi swoje. Cesarze nawet niemieccy ulegać musieli piorunów klątwy się lękając.
Bezkarność ta tem zuchwalszym czyniła Biskupa. Zajechał na zamek nie jako duchowny ojciec, lecz jak nieprzyjaciel. Był też z postawy i teraz jeszcze więcej do wojownika, niż do kapłana podobny. Twarz, ruch, mowa były dumne, opryskliwe, szyderskie.
Ujrzawszy go Bolesław, strwożył się i niemógł ukryć z tem uczuciem. Nie lękał się on człowieka, lecz Boży sługa mocą z niebios daną wyposażony — onieśmielał go.
Paweł zaledwie głowę skłonił stając przed nim.
— Waszej Miłości ludzie — rzekł szorstko — pewnie nie bez wiedzy i rozkazu jego, dopuścili się rozboju i napaści na dworze moim, czasu niebytności mej.