Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 2 057.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na oścież otworzył komornik z łoskotem i Biskup wszedł odziany pańsko, z łańcuchem na szyi, z rękami pierścieniami okrytemi, z twarzą dumną, głową podniesioną do góry, brwiami zsuniętemi[1]
Spojrzał z wysokiego progu, na którym stanął na zgromadzenie, pozdrowił je lekko z dala, a zwróciwszy się w stronę, gdzie stał kanonik Janko — mruknął.
— Witam, wasze miłości, dawno nie widzianych u mnie[2] — Witam!
Uśmiech szyderski towarzyszył tym słowom.
— Ks. kapelan Bertold — dodał — niech odmówi modlitwę.
I niepatrząc już na zgromadzonych, wprost poszedł Biskup zająć siedzenie swoje. Niesiono za nim pozłocistą miednicę i nalewkę i ręczniki szyte bogato.
Ks. Szczepan dopilnował tego ze szczególną troskliwością, aby ci co z Jankiem przybyli, razem wszyscy po prawej stronie Biskupa zasiedli...

Ci nawet, co Pawła najbliżej znali, i widywali go najczęściej, uderzeni byli wyrazem twarzy jego niezwyczajnym. — Zdał się ciągle hamować od wybuchu. Żyły mu się wyprężyły na skroniach, dłonie, gdy je mył i zdejmował pierścienie, drgały. Podparł się usiadłszy, na rękach i wlepił oczy w kanonika Janka, który wytrzymując mężnie wejrzenie groźne, siedział spokojny.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki lub następny wyraz (Witam) winien być małą literą.