Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 2 042.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciągnął przybyły. — Nikt z nas świętym nie jest, ale znowu nie takeśmy przeklęci, jak głoszą. Mniszka uciekła z klasztoru? albo to pierwsza? Wnet na Biskupa włożyli, że on ją wykradł!
Niech że dowodzą!
Na łowach mu ulubionego sługę ubito — wnet głoszą, iż Biskup go zamordował! Gdy złe języki puszczą się — ho! ho! końca nie ma. Dalej już niewiem, co nań wymyślą...
Ksiądz Jakób milczał.
Przybywający z zaproszeniem byłby może mówił dłużej, lecz zobaczywszy, iż starzec machinalnie karty księgi przed sobą leżącej przewraca, a mało się go słuchać zdaje.. zabrał się do pożegnania.
— Będziecie u Biskupa? — zapytał.
— Wiecie, że ja tą porą zimową, na krok z izby nie wychodzę, — odpowiedział ks. Jakób sucho.
Po odejściu posła stary zaraz modlić się zaczął z tą obojętnością na wszystko ziemskie, które w późniejszym wieku, gdy człowiek światu obcym się staje, świadczy zarówno o starganych siłach, jak o spokoju ducha.
Ta myśleniem przerywana modlitwa trwała z godzinę, gdy ktoś do drzwi zapukał i wszedł kanonik Janko, jak zawsze, poruszony mocno.
— Coś nowego, — odezwał się w progu — ksiądz Biskup nas wszystkich, wrogów swych