Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 2 020.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czego stoicie? dół mu kopać żywo. Ani rogu ani nic mu nie zdejmować, nie tknąć! pogrześć go jak padł!
Łowcy, dziki lud już byli ochłonęli z przerażenia. Dudar pierwszy do trupa przystąpił, za nim inni. — Straszny był ze krwią już się ścinającą na ustach, z oczyma na wierzch wysadzonemi, z gębą poczwarniej jeszcze bólem wykrzywioną. Dudar tyłem stojący do Biskupa pożałował pięknego oszczepu tkwiącego w piersi, nogą na trupa nastąpił i oburącz go wyciągać zaczął. Ks. Paweł nie rzekł nic.
Oszczep zbroczony był, więc Dudar począł go śniegiem ocierać ze krwi, a psy cisnąc się krew ze śniegiem lizały.
Biskup stał na koniu, z większą grozą na twarzy niż żalem. Zbrodnia popełniona nie budziła w nim skruchy, ale dzikszą jeszcze namiętność. Patrzał obojętnie na ludzi spełniających jego rozkazy.
Jamę wykopać nie było łatwo w zamarzłej ziemi. Szczęściem, ludzie toporki mieli, którym niegłęboko pod śniegiem umarzły piasek porąbali. Dalej już zamrozu nie było, dobywano rękami, wynoszono w połach ziemię, a ludzie zwijali się żywo.[1] bo pan sam stał nad niemi. Co który spojrzał nań, ciarki po nim przechodziły.

Zaledwie dół za krótki, na łokci parę w głąb dobyto, gdy Dudar dał znak, aby weń trupa

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; zamiast kropki winien być przecinek.