Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 231.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dotąd odrętwiały, Bolesław na nogi się nagle porwał, ręce mu się splotły, załamały — i zawołał:
— To być nie może!!
Stały otworem drzwi do bocznej komnaty, Bolesław wyszedł przez nie, skinął na księdza Iwona, pociągnęli za nimi Toporczycy.
Zapewne domyślając się po co go powołano, kapelan, mąż przygarbiony, smutny, blady, powlókł się jakby przeciw woli ociągając, gładząc ręką po czole i licu.
— Ojcze mój — zawołał z niezwykłą sobie gorącością Bolesław — powiedzcie mi prawdę! Co to za pogłoski chodzą! Na Boga! nie może to być! nie może!
Ksiądz Iwo zdał się zgadywać o co chodziło, ramionami poruszył.
— Nic nie wiem! rzekł.
Po krótkim namyśle książe wołać kazał Pełkę Śreniawitę, który był starszym podkomorzym u dworu. Znaleziono go w przedsieni. Szedł na kiju się opierając, bo dawno chromał, głowę miał łysą, wąs długi, twarz chudą. Na nim też widać było to przygniecenie życiem, które się malowało na księciu.
Prawie cały dwór miał to oblicze smętne i milczące.
— Pełka! — zawołał żywo książe. — Powiedz mi ty, co znaczy ta potwarz, którą zmy-