Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 175.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sama woń potraw łechtała podniebienie. Najdroższe przyprawy korzenne, które ze Wschodu sprowadzano, drażniły powonienie z mis na wpół polewkami, wpół mięsiwem przepełnionych parując. W pośród nich inne nałożone były owocami i przysmakami, a gęsto wszędzie porozstawiane dzbany obiecywały wesołą biesiadę.
U drzwi też grajków nie brakło. Służba, z chłopców wyrostków złożona, niewieścio prawie wyglądających, nie można było ręczyć, czy się choć w części z dziewcząt po męzku przeodzianych, nie składała. Na stołach kwiatów nawet i liści wonnych ponarzucano, aby zapach ich więcej gości odurzał.
Samym powietrzem tej jadalni upić się już było można.
Jeden z duchownych, więcej ze zwyczaju niż z pobożności, z roztargnieniem, po cichu odmówił modlitwę, stół przeżegnał, a drudzy ledwie ręce popłukawszy i otarłszy, co żywiej miejsca zajmowali.
Nie było bowiem obojętnem, kto gdzie usiądzie, bo mis naówczas nie roznoszono, stawiano je pośród stołu i kto co miał przed sobą, po to sięgał. Należało się więc pilnować, aby zbyt daleko od pachnącej nie usiąść misy, a niepotrzebować rąk wyciągać i do cudzej się dobierać[1]

U Pawła z Przemankowa obawa była mniej-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki.