Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 133.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jak zasłona, którą wiatr miota, cała ta gąszcz to się sunie naprzód, to ugina, to przechyla, jak strzępki przy rąbku zasłony, po brzegach widać rozpierzchłe mrowie. Wrzawa ludzkich głosów, końskiego rżenia, jęków konających, okrzyków zwycięzkich — wszystko się zmięszało w jedno wycie i huk potężny, niby szum wałów morskich, co biją o brzegi.
Książe Henryk pędził z oczyma pałającemi Tatarzy mu uchodzili, pierzchali, lecz stało się że w tej ucieczce razem zjawili mu się ze stron wszystkich; strzały ich sypały się ciągle. Wśród własnych ludzi wytykały się ich głowy, które gnietli i ścierali, a pełzły i wyrastały nieprzebrane.
Książe Henryk znalazł się już obok Opolan. Sulisław gdzieś był na przedzie, Polacy kupkami, rozbici lecieli walcząc i mordując.
Nikt już nie wiedział gdzie jest i w którą sunie stronę — ciemność i zamęt był wszędzie. Opolski prąc konia naprzód coraz nowe i coraz twardsze spotykał zapory. Uchodzący drogę mu zapierali sobą.
Wśród wrzasku usłyszał nagle głos z góry:
— Biegnijcie! biegnijcie!
Kto wymówił te słowa? Zdały się z tatarskiego wychodzić tłumu, echem jakimś słychać je było powtarzane ze stron wszystkich:
— Biegnijcie! Zbiegajcie!