Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 105.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bogu się poleciwszy, stanąć do walki. Zwrócił się do Mieczysława dłoń mu podając.
— Bracie — rzekł — wystąpim przeciw nim jutro. Każdy dzień zwłoki nas wycieńcza. Zamek nie starczy żywności dla tylu ludzi — w piersiach męztwa przebrać się może, gdy mu wystygać damy... Idźmy!
Słowo to wyrzekł głosem podniesionym, z tak silnym i głębokim wyrazem przekonania, tak nakazująco i stanowczo, z męztwem tak wielkiem a ufnem w siebie, że wszyscy niem porwani, odezwali się jednogłośnie z zapałem.
— Idźmy!!
Było to stanowcze słowo, nie wahał się już nikt, nie rozprawiał, nie przeczył. Pierwszy ruszył się z miejsca Sulisław do swoich iść i wydać na jutro rozkazy.
Książe Henryk klasnął w dłonie i przywołał Rościsława, komornika swego, który go prawie nigdy nie odstępował. On i Jan Iwanicz, drugi przyboczny księcia sługa, oba w sile wieku, mężowie dorodni, straż przyboczna — natychmiast się w progu ukazali.
— Na jutro się gotować — wszystkim! Wydajcie rozkazy! — rzekł książe. — O świcie u Panny Maryi nabożeństwo i spowiedź — potem — ciągniemy!
Przeżegnał się i ręką w powietrzu zakreślił, jakby mieczem zamachnął.