Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 100.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Henryk stał jeszcze, gdy w podwórze wpadł posłaniec drugi od Opolskiego księcia.
— Tatarzy ciągną! — wołać począł z konia. — Wszyscy wodza wołają. Przybywajcie!
Na głos ten, któremu rycerstwo wtórowało okrzykiem zapału razem i trwogi, książe spojrzał już tylko na żonę, na matkę i skoczył na konia, stojącego przed nim. Chłopię podało mu strzemię, drugie małą tarczę, którą u siodła przywiesił.
Zdjął hełm żegnając kościół, matkę, żonę i cały oddział z łoskotem ogromnym rzucił się z podwórza cisnąc we wrota. Czeladź klasztorna i niewiasty, zaniosły się od płaczu.
Księżna Anna zmożona żałością wielką, jak stała padła na stopniach kościoła i rękami oczy zakrywszy płakała. Księżna matka jak posąg stała wryta, nie uroniwszy łzy, z oczyma w dal wlepionemi, jakby tam, gdzieś, widziała więcej niż ludzie wszyscy, — przyszłość całą, krew co się przelać miała i chwałę, co z niej miała wykwitnąć.
Po niebie gnały się szare obłoki jakiemiś krwawemi blaski z dołu zarumienione, — niby krew też przelaną, przelać się mającą, zwiastując. Wiater pędził je z tamtej właśnie strony zkąd lała się owa czerń mongolska na nieszczęśliwą tę ziemię. W powietrzu, mimo wichru, brak było, czemby pierś ludzka swobodnie odetchnąć mogła. Wszyst-