Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 055.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szcza. Stado krucze pokazywało kędy trupy leżały.
Dopierom nad wieczór w lesie innych zbiegów natrafił, co się nademną ulitowali. Z niemim w puszczy siedział, ażem od jednych do drugich w borach obozów wlokąc się, tu dostał...
Gdy Żeleziec mówić przestał, na twarzach słuchających widać było politowanie — ale i niewiary trochę. Patrzali nań niektórzy koso, chrząkali i milczeli, drudzy po sobie spoglądali. W tem Sulisław, brat wojewody, odezwał się do bliższych.
— To co ja o nich wiem, godzi się z tem, co powiada. Co się z nim działo, Bogu jednemu wiadomo, bo mu się i w głowie pomięszać mogło.
Ruszyli ramionami starsi. Żeleziec domyślał się może niewiary, bo się tłuc w piersi począł mocno i przysięgać, że nie inaczej mówił, tylko tak, jak się rzecz działa, z dopustu Bożego, a że mu ludzie z pełna wiary dawać nie chcieli, nie dziwował się, gdy on sam nie pewien był tego, co oczy widziały...
Ścisnęło się koło starszyzny, obradować ciszej zaczęto. Rady innej nie było nad tą jedną, aby do księcia Henryka Ślązkiego kupić się, bo przy nim większa siła się zbierała. Po chrześciańsku na śmierć iść, po rycersku ginąć.
Jazdon, który słuchał narady, głowę na piersi zwiesił, pięść, którą trzymał zawartą, otwarła się.