Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 024.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stary zżymnął się, zły był jeszcze, ale widać było, że wymowa chłopca nań działała, niemal się nią cieszył. — Rozbrajała go. Uśmiech po ustach mu się prześliznął. Wszelako chciał być nieprzebłaganym i gniewnym.
Jechali dalej tak, sporząc ciągle.
— O! kaznodzieja z ciebie dobry! — mówił stary. — Więcej u ciebie języka niż statku! Żeby cię, jako teraz, na gorącym uczynku złapać, potrafisz się wyłgać! Chłystek, mleko pod nosem, a już mu cudzej dziewczyny się zachciało! Coś ty powinien wiedzieć o dziewkach, ty, coś niedawno na pasku chodził!
Pawlik parsknął i nic nie odpowiedział, — a gdy stary zmilkł, mruknął.
— Toćbym jej był nie zjadł! A co wielkiego zagrodnika dziewka, żeby jej panu tknąć broniono? Jak grzyb wyrosła na mojej ziemi...
— Milczałbyś gołowąsie jakiś! — przerwał stary. — Dość mi tego! Myślisz, że Jędrek nie przyjdzie do miłościwego naszego na skargę? A toć mu pół trzody twe psy niepoczciwe wydusiły! jego pokąsały, a dziewka odchoruje ze strachu.
Pawlik się znów rozśmiał.
— Dziewka ma chorować ze strachu! — krzyknął. — Porzućże stary. Widziała żem ni wilk ni wilkołak i krwi jej pić nie będę. Jutroby się była śmiała...