Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 017.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ze swą zdobyczą mdlejącą a wyzywającą ratunku, począł znów dosiadać siwego.
— Hej! to łup! to łup, na którym ja czyhał dawno! — krzyknął zanosząc się dziko — do lasa z nią!
Dziewczyna ręce podnosząc wołała ratunku..., lecz drzwi chaty stały zaparte, nikt nie śmiał wybiedz na obronę, tylko pies jeden za nogę pochwycił panicza, ale wnet dwa ogary z krwawemi paszczęki padły nań i zdusiły.
W podwórku już one dużo nagospodarowały. Młody byczek leżał rozciągnięty na ziemi z oczyma zeszklonemi, a z gardła mu ciekącą krew chciwie chłeptały psy... Kilka owiec dyszało i broczyło.
Chłopak śmiał się wielkim głosem.
— Do lasu! —— wołając. — Uszłaś ty mi nieraz, gdym cię gnał na jagodach... przyszedł na ciebie czas...
Drzwi chaty otwarły się nagle, wypadł z rękami załamanemi siwowłosy.
— Zlitujcie się! zlitujcie! — jęczał.
Na krzyk jego psy pańskie przybiegły i poczęły na nim szarpać odzienie, poczęły kąsać ciało...
Nie czuł tego i wołał.
— Zlituj się!
Młody szaleniec nie słuchał. Dwaj pachołkowie pobledli, z ich twarzy zeszedł szał, strach