Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 046.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziewkę sobie biorę — odezwał się do niego Doman - za drużbę was proszę...
— Będę wam chętnym drużbą — odparł chłopak. — Cieszę się, żeście o naszéj zapomnieli...
Popatrzał mu się Doman w oczy i rozśmiał niewesoło.
— Nie myślcie — odpowiedział — żem sobie dziewczynę napytał jak wasza... Krasy chciałem, więcéj nic... hoża jest i młoda!.. Biorę córkę zduna z nad jeziora Lednicy... Co mi tam? nie dbam czy mi co przyniesie!.. Oczy jéj się śmieją, może i ja poweseleję... bo mi jakoś nieraźno... Weźcie więc konia a gotujcie się do drogi... będziecie mi bratem, niech ludzie wiedzą, że zemsty nie szukam i żeśmy druhami jak dawniéj.
Ścisnęli się znowu za ręce, pożartowali chwilę wesoło i Doman pojechał daléj. W chacie u Wiszów wiadomość o tém zadziwiła niewiasty, Żywia stojąca u ogniska zarumieniła się mocno, spuściła oczy. Może myślała, że się odezwie do niéj i ją weźmie. Teraz, bez ojca i matki, cicho było i smutno. Bratowe popychały, bracia nie bronili bardzo... Poszłaby była z nim, ale — brał inną. Taka dola...
Stary zdun trochę o garnkach zapomniał, gotując wesele. Córka téż mu nie dawała pokoju, tak wielu rzeczy jéj było potrzeba. Mirsz na nic nie żałował.