więcéj wiem... zginiemy my, niech się będzie pomścić komu...
Chwostek się gniewać począł, rozgniewała żona, oboje niemal skoczyli ku sobie, aż kneź mrucząc spuścił głowę, odstąpił i rzekł.
— Dziej się co chce!
Kneźna chłopcom się do drogi kazała gotować. Muchę zwołano, aby czółen gotował. Zdjęto im suknie pańskie, a dano proste siermięgi, musieli miecze pochować. Obu im z oczów ciekły łzy, ale matka kazała.
Chwostek poszedł milczący i synów do piersi przycisnął.
— Niech choć zostaną do jutra...
— Nie, nie... ani godziny, jutro cała okolica zatętni, zaczną nadciągać... gromady gród opaszą, brzegi jeziora obsadzą...
I załamała ręce.
Oba chłopcy milczeli, łzy im ciekły po twarzy. Chwostek patrzył na nich, mruczał gniewnie jak niedźwiedź, gdy go ruszą z łożyska.
Biała pani wyszła i wróciła. Głowę zawinęła płachtą, płaszcz prosty zarzuciła na siebie.
— Ja z wami — rzekła — aż do brzegu popłynę... Póki nie siędziecie na konie, ja z wami...
Po jednemu wzięła ich za głowy i pocałowała.
Chwost stał milczący. Przez otwarte okno zewsząd biły łun blaski i wpadały do świetlicy.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 200.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.