Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 197.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niechbyście się choć wy przy życiu zostali... Po mirach wszędzie chodzi burza, na gród się ludzie gotują...
Łamała ręce kneźna, a Chwostek mruczał.
— Nie będą śmieli! poburzą się, pokrzyczą... na rozmowę przyjdą i zgodę zrobiemy... a potém tych, co głowy podnosili...
Ręką pokazał do góry.
— Na dęby!
Stało się na zamku wesele właśnie, gdy najgroźniejsza nadeszła godzina. Cały dzień musieli poić się pociechą strachem zatrutą. Ledwie śmiech przyszedł na usta, trwoga go odpędzała. Słano ludzi na zwiady chyłkiem i co godzina wracali.
— Co słychać? — pytał Chwostek.
— Coście widzieli? — pytała biała pani.
Smerdy się po głowach skrobały.
— Groźby chodzą po polu... po dworach się gotują, po chatach zbierają... kmiecie mruczą, Myszkowie od zagrody do zagrody biegają.
Powrócił drugi około południa, prawił toż samo; trzeci nad wieczorem i oznajmił, że na noc przyjdą wici ogniste.
Chwostek się rozsierdził i do wieży go zamknąć kazał.
— Łże niepoczciwy, kmiecie go przekupili... Nie będą śmieli wici ognistych zapalić, a zapalą je... ja na wieży stos każę zażegnąć, bo się ich nie boję.