Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 135.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Głubie i wpadlibyście w ich ręce. Siedzą tam już trzy dni... jest ich dużo. Są zbrojni, a milczą tak, że ich o trzy kroki nie słychać...
— Gdzie siedzą? — zapytał kneź.
— Na Głubiem, u błotka, gdzie olchy rosną — szepnęła stara — na prawym brzegu ogień się pali...
— A czaty mają? — rzucił kneź.
— Mnie chłopcy chcieli złapać, ale się nie ważyli — szeptała stara — na staje od obozu, chodzi ich kilku...
Rozmowa ta jeszcze trwała i wahanie co poczynać, gdy po gęstwinie coś zaszeleściało dokoła, a ludzie drgnęli na koniach i za oszczepy chwycili. Jaruha przestraszona z kłody się zsunęła na ziemię. W tył za siebie obejrzawszy się kneź, zobaczył między drzewami przemykających się ludzi i konia targnął. Smerda skoczył na swojego. Na prawo i lewo coś łamało gałęzie. Zmiarkowali łatwo, że ich opasywano. Chwostowi twarz poczerwieniała i pobladła, zrazu co poczynać nie wiedział sam.
W tém huknęło na prawo i na lewo, kupka ludzi kneziowskich rzuciła się ku panu otaczając go, ze wszech stron w krzakach ukazywały się głowy, ręce i oszczepy. Ucieczka zdawała się niepodobieństwem, z tyłu odcięta była droga. Nim pociski latać poczęły, wrzawa je poprzedziła. Las się nią rozlegał, wtórował jéj i powiększał jeszcze.