Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 128.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jednego dnia Smerdy wołać kazał.
— Jedź spatrz mi knieje, czy tam gdzie jakiéj zdrady nie słychać.
Sługa na cały dzień ruszył, przywiózł ubitego kozła, mówił o spotkanych świniach w lesie, o niedźwiedziu, o wilkach, ludzi nigdzie nie było ani śladu.
Kneźnie ten spokój po takiéj burzy podejrzanym się wydawał, jemu naturalnym.
— Na łowy muszę pojechać... — wołał zły — zgniję tak siedząc... nie wytrzymam, struję się snem i niewolą...
Brunhilda nie puszczała; lękała się przemyślna niemka zasadzki i zdrady. Z dnia na dzień odkładano łowy. Namówiła ludzi, aby przeszkody wynajdywali. Chwost przeklinał, złościł się, zapijał i coraz mocniéj niecierpliwił. Smerdzie nareszcie nieodwołalnie na łowy gotować kazał nazajutrz. Żona ledwie wymogła na nim, iż zamiast garstki ludzi, którą zwykł brać z sobą, trzykroć większą miał prowadzić i silnie zbrojną.
Choć krzyżyk na piersi nosił Chwostek, zabobonnym był poganinem, wcześnie więc wypatrywano znaków po niebie i ziemi, aby mu co nad głową nie zakrakało i drogi nie przeszło. Smerda umyślnie zarządził, aby najmłodsza z dziewcząt kneźny z pełnemi wiadrami pokazała się na ścieżce, gdy książe wyruszy. Stara baba z próż-