Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 113.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z orszaku Mściwojowego. Zsunął się z konia i pobiegł co tchu ku Miłoszowi, pot mu się lał po twarzy, wargi drżały, przybiegł, padł do nóg staremu i nie mogąc mówić, zapłakał.
Stary go nie poznał zrazu, oczy miał łzami wyjedzone.
— Kneziu, panie — zawołał ręce łamiąc — tyś już jeden pozostał... Nie chcieli cię słuchać nasi miłościwi kneziowie, nie ma już z nich ani jednego na świecie... Chwost ich z żoną potruł przy biesiedzie, w gościnie, we własnym domu!..
Zerwał się stary Miłosz i rękami uderzając o ziemię padł na nią znowu, a Żuła jęcząc mówił.
— Ledwie z życiem uszedłem, aby wam wieść przynieść. Uchodzić i wam potrzeba!.. Przyjęli nas na grodzie słodko, wyszedł Chwost do wrót zapraszając... Siedli do stołu wszyscy, jedli i pili długo... a nie wstał już z ławy nikt, padli tam wszyscy jak siedzieli... Trupy powleczono grzebać w ziemi niespalone... Psy szły za niemi tylko wyjąc. Nie został ni jeden, nie ocalała głowa żadna. Czeladź spętano... jam sam nie wiem jakiém szczęściem uszedł... Teraz, gdy się odkryło, co miał w sercu, naśle pewnie i na was, kneziu... uchodzić trzeba!..
— O bracia moi, o rodzie mój! — jęczał Miłosz ręce załamując — na to wam przyszło, byście od własnéj krwi ginęli... Gdzież i po co mam uchodzić, jeźli i mnie zgładzić zechce...