giemi być musiało, gdy ze stryjami własnemi tak się działo? Smerdy kmieciów zabijali po lasach, stada ich zagarniali, niewiastom gwałty czynili. Co za dziw, że się na wiece zwołali i krwawą odzież po chałupach z wiciami obnieśli?
Chwostek i żona milczeli posępnie. Wyszła blada pani i nie było jéj długo — kneź słuchał, nie mówił nic, gębę sobie gryzł do krwi i włosy targał.
— Co się stało — to moja sprawa, — zawołał wyczekawszy — ja was dziś o jedno pytam? Przyjdzie-li do wojny i walki, staniecie za mną, czy przeciwko mnie?
Mściwój i Zabój spojrzeli po sobie i było długie milczenie. Jeden na drugiego zdawał się spychać odpowiedź — potrącali się łokciami. Chwost czekał, aż Mściwój począł.
— Ani przeciwko tobie, ani z tobą nie będziemy, rzekł spokojnie. Z kmieciami my na swój ród nie pociągniemy, bo swoją krew, jaka ona jest, szanujemy — a z tobą téż na kmieciów nie pójdziem, bo nam zdrowie miłe i życie. Nie bardzożeście nas wspomagali, a my wam siły wielkiéj nie przyniesiemy. Jak żupany siedzim po grodach — będziemy zamknięci siedzieć — co nam do waszych waśni.
— Pewnie rozumna rada! — mruknął Chwost — mnie zrzucą, a z was którego posadzą!
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 104.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.