Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 159.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zbliżyć się nie śmiejąc, dopiero starego gospodarza ujrzawszy, szybko począł podchodzić ku niemu.
Chmurnie brwi ściągnąwszy czekał nań Wisz.
— A tyż tu zkąd? jak?.. jakże wyrwałeś się z grodu? — zawołał, gdy Sambor już mu do nóg przypadał.
— Musiałem, choćby życie ważąc — rzekł przybyły — musiałem przybyć z oznajmieniem... Nie chciałem, aby niespodzianie spadło nieszczęście na dwór wasz...
Nieszęście? co? — zapytał stary.
— Już trzy dni temu, jak kneziowi doniesiono: Wisz objeżdża kmieci i na wiec ich zwołuje.
— Kto doniósł?
— Smerda z tém powrócił z łowów — odezwał się Sambor. — Chwostek się uniósł gniewem wielkim, zaklął, że każe wasz dwór w perzynę obrócić, a was, ojcze mój, na pierwszem obwiesić drzewie. Na was ma się wywrzeć cała złość jego... Ludziom i koniom kazano się sposobić... Słyszałem, gdy dawano te rozkazy, rzuciłem się co tchu wpław przez jezioro, aby wam oznajmić o tem. Dziś, jutro... każdéj chwili tu być mogą.
Wisz stał, nie pokazując po sobie ani strachu ni zwątpienia, myślał co ma począć. Dwoje było tylko do wyboru, albo się bronić na zagrodzie, zwoławszy ludzi, którzy na ziemi jego siedzieli, lub z duszami i dobytkiem ciągnąć w lasy. Ostatnie niełatwém było, człowiek sam mógł się ukryć