Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 114.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tu się z nimi zetknął czekający na nich Sambor. Smutny i zakłopotany do niemca się zbliżył. Obejrzał się naprzód, czy ich kto z czeladzi nie podsłuchuje.
— Człowiecze dobry, — rzekł, — bo mi się zda, że złym nie jesteś... czy wracasz koło Wiszowego dworu?
Nie śmiejąc czy nie chcąc mówić, Hengo skinieniem głowy potwierdził ten domysł.
— Zanieście tam pokłon odemnie, — dodał. — Tęskno mi za niemi, choć tu nam zabawy nie braknie i dobrze na zamku u knezia... czego chcieć... śmiechu dosyć! Powiedzcie im jeno coście widzieli i jak my tu ucztujemy!... Będą się radowali, że mnie tu oddali... Uciekłbym może nazad i ani mur, ani woda, ani kłodaby mnie nie wstrzymała, gdyby nie to, że tu tak wesoło... Powiedzcie — powtórzył — coście widzieli...
Hengo to na niego spozierał, to na zamek i wieżę, to na swoje konie, którym sakwy poprawiał, pilno mu się wyrwać było, a głosu się własnego obawiał: kiwnął więc tylko głową w milczeniu...
— Powiedzcie tam — dodał Sambor — że wczoraj dużo kmieci ubyło... i jak im piękny pogrzeb sprawili... Obiecują nam, że tak ochoczo będzie co dnia... W lochu pod wieżą, nie licząc bratanka z wyłupionemi oczyma, jest téż kmieci kilkoro... na innych powoli koléj przyjdzie...