Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 049.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dań mu daję jaką każe — i znać go nie chcę; ani jego, ani całego ich Leszków plemienia.
— Wyście u siebie panem — dorzucił pochlebiając Hengo.
— A pewnie — rzekł Wisz. — Gdybym nim tu nie miał być, toć są jeszcze ziemie puste, poszedłbym jak ojcowie chadzali z mojemi gdzie indziéj, gdzie wojna nie dochodzi i niewola. Zaorałbym nową granicę wołami czarnemi i siadł.
Jakiś półuśmieszek szyderski niemcowi się po ustach przesunął i dodał.
— Hejno — gdybyście mi rozpowiedzieli a ukazali drogę do Gopła, a do Stołba kneziowego — kto wie? powlókłbym się jeszcze... zobaczyć i tego świata trochę.
Gospodarz pomyślał nieco...
— Czemu nie! probujcie szczęścia — rzekł. — Z waszych tam już nie jeden bywał, nie jednego téż może znajdziecie. Kneź ma żonę z niemieckiego kraju, po niemiecku rad rządziłby nami.
Wstał stary z kamienia.
— Słońce nie zaszło jeszcze — macie dobre nogi? zapytał. Pójdziemy za las, na górę, zkąd świata widać nie mało... Z tamtąd wam drogę ukażę łatwo...
Chcecie za mną?
Niemiec, który łuk i procę zostawił we dworze, prawie będąc rozbrojony, zawahał się nieco.
— Tak? z rękami gołemi? spytał.