Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 252.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   248   —

daléj wśród łkania, które ciągle głos tamowało. — Gdy wspomnę, serce mi się kraje! Miałam mleko i sér na sprzedaż i wełnę. Było się czém okryć i czém pożywić i jaką odrobinę schować na złą godzinę A! ja nieszczęśliwa sierota! co ja teraz pocznę wyzuta ze wszystkiego.
Płacz znowu Błażkowéj mowę stłumił, a Mieszek rzekł.
— Mówcież, kto was o szkodę przyprawił!
Niewiasta, jakby przemówić jeszcze nie mogła, wskazała ręką na stojących z tyłu parobków.
— A! oto ci, ci niegodni słudzy. Syn mój do dozoru ich przyjął. Dobrze dozorowali! Łajdaczyli gdzieś czy spali, dosyć że wilcy z lasu wyszedłszy, jak się do stada wnęcili, jak zaczęli dusić, tak mi prawie nic nie zostało. Barany, owce, jagnięta, poszło wszystko biedactwo na głodne zęby! A! ja nieszczęśliwa sierota, już mi chyba przyjdzie z głodu umierać.
Zaniosła się biedna niewiasta płaczem wielkim, a książę który sprawę tę wziął tém goręcéj do serca, że tak dostojnego miał sądów swych świadka, odezwał się.
— Któryż jest synem twoim?
Wdowa Błażkowa zwróciła się wskazując na młodzieńca, który pokłon oddawszy księciu, dosyć śmiało ale głosem zachrypłym rzekł.
— A to ja jestem miłościwy książę, ja, Tymek Berdów, ja.