Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 215.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   211   —

księży pilnuje, aby po dwie i trzy żony nie trzymali i brody golili.
Rozśmiała się znowu.
— A! ten wasz Gedko! — dodała.
— Gedko mi powinowatym jest a miłosierdzia niema nademną. — począł Wojewoda — Przecie i drudzy nie lepsi odemnie, choć starzy i żonaci, duchowni i świeccy, któryż z nich kochania jakiego niema?? a mnie Biskup karci i smaga dla tego że na widoku stoję. Od klątwy ledwie się wypraszam!
Wdowa nie zdawała się bardzo zabawiać tą rozmową, patrzała na Wojewodę i uśmiechała się niepoczciwie szydersko.
— Przecież, — dodała — Biskup was potrzebować musi i nie obejdzie się jeźli z księciem chce rozpocząć sprawę.
Wojewoda zamilkł nagle jakby przestraszony.
— Jaką sprawę? — zawołał — zkąd wy o tém wiecie?
— E! wróble już o tém na dachach ziemiańskich gródków świergocą — rzekła Dorota — a wy jeszcze chcecie z tego przedemną czynić tajemnicę.
I ręką zamachnęła około twarzy starego, jakby go uderzyć chciała. A Wojewoda pochwyciwszy ją namiętnie ściskać i całować począł, pewnie na raz o księciu i Biskupie zapomniawszy.