Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 211.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   207   —

Ej! ej! toć to moja pociecha! Coza dziw, że młodzi szaleją za mną? Suche takie pruchno przegniłe rozgorzeć, to dopiero nie każda potrafi.
Wojewody? — dodała — o wilku prawisz, tylko co nie widać, dlategoście mnie zastali samą i zasępioną. Dziad mnie nudzi, a do śmiechu zazdrosny jest, samby rad być i wszystkich odemnie poprzepędzać!
Obejrzała się dokoła.
— Byle go oznajmili — rzekła — i wy się sobie wynoście, niechcę, aby mi się sierdził, a bez niego panom braci się nie oprę.
— Pójdziemy my i sami — przerwał Bogorja. — Zagadajcież o królewiczu Kaźmierzu wojewodzie, a no baczcie, bo jak poczuje, że wam on miły, to go do Krakowa nie wprowadzi.
— A wy mnie nie uczcie! — odparła Dorota — będę ja wiedziała jak mówić z nim.
Zamyśliła się piękna gospodyni, i na chwilę umilkła.
Poważniejsza nieco rozmowa niedługo potrwawszy, wprędce się na żarty i zaloty śmiałe do zbytku zmieniła, ale Dorota tego dnia serca nie miała do niego, myślą była gdzieindziéj, spoglądała oknami na drogę ku Krakowu, niepokoiła się widocznie, a goście co się trochę rozruszali, wzrokiem jéj i mową onieśmieleni stygli i milkli.
Stach byłby się dawno wyrwał z téj niemiłéj