Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 178.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   174   —

nie przyznawał, ani się go zaparł, śmiało powtórzył o co Stacha winił.
Nic nie mówiąc, długo nań patrzał książe.
Stach sądząc że i jemu należy powtórzyć obronę, już ją rozpoczynać miał, gdy Mieszko po kolanie się uderzywszy dał mu znak aby milczał.
Podparł się na łokciu i milczał groźny.
— Coś za jeden? — zapytał.
— Zabor z Przegaju z pod Spicymierza, rycerskom służył — rzekł Stach krótko.
Książe pogardliwie głowę odwrócił ku Kietliczowi.
— Jakiéj nań chcesz kary? — zapytał.
Zagadnięty mocno się zawahał, nadto srogim być na ten raz nie chciał, aby na siebie nie oburzać więcéj, zbyt łagodnym być nie mógł, wolał się zdać na księcia.
— Wasza miłość niech sądzi, ja nie chcę nic — rzekł z pokłonem.
— Bez kary nie ujdzie! — rzekł książe.
W tém Jaśko Bogoria zapragnął przemówić, książe mu ręką pogroził
— A ty, milcz! — rzekł krótko.
— Skarb potrzebuje grosza — mówił po namyśle — niech siedemdziesiątą zapłaci!
To rzekłszy ani już spójrzał na gromadę, wstał, tyłem się do niéj obróciwszy i wnet nazad szedł, Kietlicza prowadząc z sobą.
Kara nie była tak sroga jak upokarzająca,