Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 157.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   153   —

żem ja to tak strasznego uczynił? Broniłem mojej własności. Świadczę się wszystkiemi co w pobliżu mieszkają iż niedźwiedź mi barcie ze szczętem popsował, i gdyby na sobie dziesięć skór miał, nie zapłaciłyby one dziesiątéj części szkody mojéj.
Mierzwa, ręce załamawszy, głowę z ramienia na ramię przechylał.
— Miły, kochany kmieciu mój — odezwał się — Nie przeczę że czułeś się pokrzywdzonym — niebożątko! — barcie wiele warte, pole téż trudu kosztuje dużo — słuszna bardzo jęła cię chęć powetowania szkody swojéj.
Niedźwiedź winowajcą był, łupieżcą — zgoda! a ty — sędzią we własnej sprawie i sprawcą. Aleś tu się grubo omylił, kochanie moje! A możesz kto być sędzią we sprawie własnéj! Hę? A kto ci miły, kochany człecze, niebożątko moje, dał one najwyższe prawo sądu i miecza?? A wiesz że ty, dziecko moje, że targnąłeś się przez to i przywłaszczyłeś sobie władzę, którą sam Bóg daje w ręce książąt, że przez to stałeś się tak winnym, tak winnym, jakbyś nie na niedźwiedzia ale na samego się porwał księcia! Dziwujesz się! Toć jak na dłoni!
Kmieć stał osłupiały. — Subtelna ta argumentacja siły umysłu jego przechodziła, z usty otwartemi, drżący, słuchał, bronić się już nieumiejąc. Brzmiało mu jeszcze w uszach oskarżenie niepo-