Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 147.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   143   —

ścińcach pańskich urzędników, chwytali podwody, ludzi, koni, kmieciów objadali; na skargę próżno iść było, bo kto z żałobą przyszedł, odchodził z karą.
Na zamku téż teraz choć nie było pusto, bo pański i liczny dwór otaczał księcia — cicho wyglądało i grobowo. Mieszek się mało okazywał, zabawy nie lubił, na łowy jeździł sam, do rozmowy z sobą nikogo nie wołał. Przybył doń z Biskupów który, sadził go poczestnie, słuchał obojętnie, zbywał pół słowem.
Ani go było rozgniewać ni zmiękczyć.
Kamiennym go zwali, chciał takim być i nie zmienił się. Skarżono mu się na Kietlicza, słuchał, a potém jego nagradzał i wywyższał, a płaczącym odprawę dawał, podniosłszy do góry czoło chmurne.
— Z mojego rozkazania to czynił — nie winien nic — tak ja chcę, tak ma być.
Od biskupich dworów popłoch popadł na ziemiańskie.
— W niewolę nas myśli zakuwać! — wołano — a no, nie damy się. Ziemianie sobie pana wybierać mogą, starszeństwo dla nas nie wiele waży. Poszedł ci Władysław ztąd gdy nam krzyw był, może i ten pójść gdy dokuczy.
Tak mówiono po dworach, na zamku nie troszczono się wcale o pogróżki. Mieszek miał możnych zięciów i powinowatych, patrzał się na