Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 062.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   58   —

Niedokończył, Scibor go przynaglał.
— Gadajże już wszystko, gdyś począł.
— Zawczasu bo o tém mówić — odparł Stach — Ot pozwólcie abym ja téż was popytał.
Tu z ławy wstawszy, pochylił się do starego i głos bardzo zniżywszy, począł.
— Cobyście wy na to rzekli, gdyby ziemianie pomyśleli Kaźmierza na Krakowie posadzić?
Sciborowi brew się ściągnęła, nie odpowiedział nic długo.
— Teraz bo wam panów raz wraz chce się mieniać jak kukły dzieciom, — rzekł zwolna. — Nie może być aby się przy tem krew nie lała. Czemuż Mieszko raz posadzony na Krakowie, ostać się na nim nie ma spokojnie?
— Spokojnie! — podchwycił Stach szydersko. Wy tu chyba ojcze, spokojnie w kącie siedząc o niczém nie wiecie, nie słyszycie nic, nie zalano wam niczém, to się wam zdaje to panowanie do wytrzymania? Toć to ręka żelazna, nie ojciec ale gorzéj ojczyma. Nie słyszeliście co Henryk ów Kietlicz dokazuje? Jeden jęk się rozlega po całym kraju, w takie go dyby wzięli.. Ze skóry drą i ziemian i kmieciów nikomu nie przepuszczając.
— E! cicho byś był! — przerwał Scibor — nie słyszałem nic i słyszeć nie chcę. Ty bo Stachu, jakeś złym będąc szalał, tak teraz dobrym chcąc być znów szalejesz niepomiernie. Cóż to