Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 061.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   57   —

I wziął Helenę księżną którą mu z Bełża od Wsewołoda Mścisławowego przyprowadzono, a no wziął jak się bierze narzucone.
— Hę! — zapytał stary — a nie rozmiłował się w niéj potém?
Stach głową pokręcił i głos zniżył.
— Przeciw pani téj nie można nic rzec, dobrą być chciała i jest, ale, piękności wielkiéj nie miała, ani mógł do niéj przystać.
— Przecie swą potajemną miłościcę dla niéj porzucić musiał — odezwał się Scibor.
Na to pytanie, Stach jakby odpowiadać nie bardzo chcąc, zmilczał trochę, ramionami poruszywszy.
— Spełna ja tam tego niewiem, — dodał. — Ludzie prawią różnie, nie powiem lepiéj nic. Pan pobożny, widać że z żoną chciałby żyć po Bożemu, a zmusza się do tego. Czasami trwa wiernie przy niéj, powiadają, gryzie się, chodzi jak obłąkany, męczy widomie, to pierzchnie w lasy i nie będzie go dni kilka. Ludzie dworscy prawią że do swojéj dawnéj pojechał, bo odstać od niéj nie może, ale kto to tam wie co się z nim dzieje? Prawią że mu napój zadano — Ja nie wiem.
Scibor ramionami potrząsał.
— Do dziś dnia więc to trwa? — zapytał.
— Pono — rzekł Stach. — Jam ostatnich czasów na dworze nie był, musiałem gdzieindziéj — bo —