Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 263.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   259   —

jąc z osłupienia, wzięła rękę jego, znowu coś szepcząc, prosząc a całując ją napastliwie.
Kaźmierz bladł i czerwieniał, szczęściem mrok izby zmian jego twarzy widzieć nie dawał. Wrażliwy do zbytku nie mógł się oprzéć tym pieszczotom niewiasty natarczywym — drżał cały, zapominał się. Nawzajem, ująwszy jednę z jéj rąk, odezwał się głosem który wdowa sobie wytłumaczyć umiała — niepewnym i drżącym.
— Uczynię dla was — co tylko mogę, co zechcecie..
Ale wy... jesteście niebezpieczną niewiastą.
— Dla was? — podchwyciła wdowa radośnie — dla was, do którego tysiące wzdycha?
— Nikt! nikt! — odparł Kaźmierz spuszczając głowę. Szumiało mu w niéj, odwrócił się, uląkłszy sam siebie.
— Jadę do Krakowa — dorzucił spiesznie — kiedy powrócę niewiem, przemówię za wami do brata.. Jedźcie za mną, ale nie okazujcie się ludziom, bo złe są ludzkie języki.
— O! — odezwała się szybko i wesoło, pozbywszy udanéj boleści — mnie nikt nie pozna, ja się także po męzku, a choćby we zbroję przebrać umiem, mogę być giermkiem gdy trzeba.
Mówiąc z przyciskiem: także, spojrzała na księcia, który się poruszył zmięszany, bo mu na myśl przyszła Jagna.
— O! — dodała Dorota cicho — ja wiem