Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 254.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   250   —

wejrzeniem, obejściem całém, zdawała się dowodzić iż nieprzyjaciele nie darmo ją ogadywali.
Ale w oczach Wichfrieda nie była występkiem zalotność, a wdowa w pełnym swych wdzięków rozkwicie tak go zachwycała, że rad był jéj służyć w czémby mu przykazała, byle u niéj łaskę zyskać.
Nie zdało mu się téż grzechem i znękanego Kaźmierza widokiem tak pięknéj niewiasty rozweselić. Pomyślał nawet w duchu że ta wspaniała postać jakby na kochankę króla była stworzoną.
Chciał się tylko nieco podrożyć.
— Miłościwa pani — zawołał — wcale to nie w czas teraz księcia niepokoić[1] — Smutny jest, zaprzątniony, zmęczony przez Biskupa i ziemian.
Dorota spojrzała szydersko.
— O! — odparła — ja mu długo czasu nie zabiorę, a żeby dlań męką być miało z niewiastą młodą pomówić chwilę — niewiem!
Zrobiła minkę nadąsaną i dumną.
Wichfried stał jedząc ją oczyma, co postrzegłszy, obróciła się kilkakroć jakby mu się lepiéj pokazać i popisać z sobą chciała, z taką zalotnością zuchwałą, iż niemiec oszalał.

— Miłościwa pani — zawołał — mając litość nad księciem niemogę wam wyrobić posłuchania. Gdybyście starszą a mniéj piękną byli — ale co na to powie księżna pani gdy się dowie?

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki kończącej zdanie.