Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 226.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   222   —

kniętym i płaszczu, a raczéj domyślił się, gdy dosiadając karego ze swojemi wyruszać miała.
Ziemianie przebudzeni i strwożeni tem, że ktoś od nich odciągał, a siły ich uszczuplić się miały, poczęli wołać i nakrzykiwać, ale Dorota nie słuchając i nie odpowiadając pojechała w swą drogę.
Lżej odetchnął Szczepan, w oczach mu się rozjaśniło. Położył się dopiero i zasnął. Czuł że to utrapienie, które mu tak groźne przesunęło się przed oczyma, było karą Bożą i przestrogą ku poprawie.
Około południa ludzie nadbiegli oznajmując, że biskup Gedko ciągnie już; wojewoda z przedniejszemi władykami, wybrał się zaraz na spotkanie pod krzyż o staj kilkoro na gościńcu.
Pasterz krakowski przybywał tu już nie jak do Tyńca wyruszył, ale z całą wspaniałością książęcego swego dworu i otoczenia. Szły przy nim oddziały przedziwnie zbrojne, całe we zbrojach z niemiec sprowadzonych, na koniach dzielnych pod chorągwią własną, jechał Krucyfer, kapelan, kanclerz i duchowni, podkomorzowie, dwór, młodzież ziemiańska, komornicy, czeladź, służba, szły na wozach namioty i sprzęty podróżne. Nie zbywało i na trąbach i bębnach, które przybycie oznajmywały głośno. Sam biskup dla długiéj drogi w kolebce jechał szkarłatem wysłanéj.
Słowem, pochód był jakiego wymagało dostojeństwo pierwszego w kościele po arcybiskupie