Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 203.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   199   —

i uśmiechniętym, spoglądał na brata z życzliwością i uczuciem braterskiem, gdy Mieszek drżał ze wzruszenia, gryzł usta i hamował się by nie wybuchnąć.
Z wejrzeń rzucanych na Wichfrieda widać było że pragnął aby się oddalił, świadek mu był niepotrzebny. Spostrzegłszy to Kaźmierz, szepnął niemcowi aby uszedł na stronę, co ten spełnił dosyć niechętnie, stanąwszy w niewielkiéj odległości, aby w pomoc mógł nadbiedz księciu, gdyby się okazała potrzeba.
Wzrokiem niespokojnym patrzał ciągle w las, gdyż zdało mu się że niechybnie orszak Mieszka nadciągnąć musi, a książę da hasło do jakiego zamachu.
Ten jednak komu on się zdawał grozić najwięcéj, nie okazywał najmniejszéj obawy.
Mieszek mierzył go oczyma z powagą starszego brata i zwierzchnika.
— Co tu robisz? — spytał ostro.
— Zbłąkałem się na łowach jak ty.
— Jam się nie obłąkał — odpowiedział Mieszek — ja zawsze wiem dokąd i kędy idę.
Kaźmierz spojrzał nań wzrokiem rozbrajającym, pod którego szczerością i wyrazem łagodnym, Mieszek się czuł jak nie swój i poruszył dziwnie. Spójrzał na stojącego w dali Wichfrieda i rzekł głosem przytłumionym.
— Słałem po ciebie, wołając do Krakowa.