Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 200.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   196   —

Wichfried był tego zdania, aby nazad zawracać, książę utrzymywał, że gdzieś nad brzegiem najpewniéj osada jakaś znaleźć się musi, chciał ją nawet przebywać w pław, aby na drugim brzegu ludzi szukać.
Znaleźli jeśli nie bród to płytkie miejsce, gdzie konie mało co spłynąwszy, dobiły się na drugą stronę. Tu las stał znowu gęsty na wzgórzu, ale pusto było jak zajrzéć. Oko z zakrętami rzéki biegąc, tylko ługi zielone i piaski żółte spotykało. Na łąkach nawet stożysk ani stad nie było, trawy rosły w pas, jakby ich nigdy nie koszono.
Jechali daléj w milczeniu, bo położenie coraz się przykrzejszém stawało. Wichfried z rozpaczy rwał się ciągle do trąbki, ale na wołanie jego, echa tylko leśne odpowiadały. Nadchodziło południe. Jedzenia było tak mało, że ledwie do wieczora starczyło, aby głodem nie marli. Zwierzyna się nastręczała. Wichfried zaczynał po niemiecku kląć polskie lasy, utrzymując że i w niemczech były puszcze niemałe, ale takich borów co się na dziesiątki mil nieprzerwanie ciągnęły, nigdzie nie było tylko w Polsce.
Popasłszy jechali nowu, Wichfried dął w trąbkę aż mu tchu brakło.
Miało się już ku wieczorowi, gdy zdala się druga trąbka odezwała w odpowiedzi.
Poczęli więc jechać coraz prędzéj ku głosowi